Fakt pierwszy:
11.09.2012
Prezydent Obama nie chce się spotkać z premierem Netanjahu
Fakt drugi:
12.09.2012
Zamordowano amerykańskiego ambasadora w Benghazi
Od dłuższego czasu wiadomo o złych stosunkach między prezydentem Obamą, a środowiskami żydowskimi. Teraz sytuacja jeszcze bardziej się zaogniła, po buńczucznych zapowiedziach Izraela, iż nawet bez pomocy USA zaatakują Iran. Obama jest pod presją, jest przed wyborami i jeśli wplącze się w kolejną wojnę, może go to kosztować urząd. Większość opinii publicznej w Stanach nie chce nowych kosztownych konfliktów, ale istotne są także głosy żydowskiej diaspory, która jest bardzo emocjonalnie związana z Izraelem i popiera jego konfrontacyjną politykę. Premier Netanjahu też musi myśleć o nieodległych wyborach w Izraelu i z pewnością udaną interwencją zbrojną w Iranie kupił by sobie kolejną kadencję. Niechęć Obamy do Netanjahu posunęła się do tego, że nie wyraził zgody na spotkanie z izraelskim premierem podczas jego wizyty w USA. Oczywiście, jak to zwykle bywa, służby prasowe obydwu stron niemal równocześnie zaprzeczyły. A o czym chciał rozmawiać Netanjahu z Obamą? Odpowiedź brzmi Iran.
Teraz to moje czyste spekulacje, ale czy nie wygląda to tak, jakby Izrael chciał wciągnąć USA do wojny? Zabito amerykańskiego ambasadora w jednym z arabski krajów. Czy nie nasuwa się analogia z zamordowaniem arcyksięcia Ferdynanda Habsburga w 1914 roku? W nieco ponad miesiąc później w Europie rozgorzała wojna. Może Izrael liczył na twardą reakcję USA? A geneza? Film o Mahomecie pojawił się w internecie nie później niż w lipcu tego roku. Dopiero teraz wypłynął, ale czy to przypadek? Sam film abstrahując od idiotycznej treści jest zrealizowany wprost żenująco, z ordynarnie podłożonymi fragmentami kwestii aktorów. Podobno kosztował 5 mln dolarów. Jeśli to prawda, to jest to najgorzej wydane 5 mln dolarów w historii kina.... albo najlepiej wydane 5 mln dolarów w historii konfliktów na Bliskim Wschodzie. Wszystko zależy od optyki. Zamieszki w krajach arabskich i nagłośnienie sprawy przez arabskie media też nie są przypadkiem, komuś zależy na eskalacji antyamerykańskiej postawy prostych ludzi. Gdyby USA dążyły do wojny, to na pewno jedna albo druga strona wykorzystałaby obecną sytuację. Natomiast ani jedna, ani druga strona nie pali się do tego. Poza fasadowymi mowami i wzajemnymi oskarżeniami nic się nie dzieje. Chyba nikt poza Izraelem tej wojny nie chce.
Kolejne miesiące pokażą co zrobi Izrael. Oczywiście, że chcieliby mieć u boku tak potężnego sojusznika jak USA. Możliwy jest jednak zapowiadany przez izraelskich polityków scenariusz samodzielnego ataku na Iran. Nie należy jednak tego rozumieć jako wielkiej lądowej ofensywy w stylu "Pustynnej Burzy". W grę wchodzą raczej bombardowania strategicznych punktów (z pewnością irańskie ośrodki badawcze) i operacje sił specjalnych. Przy czym w rozumieniu Izraela nie będzie to wojna, będzie to walka o pokój.