niedziela, 26 sierpnia 2012

Ekologia, czyli nie dajmy się nabić w butelkę

Dużo ostatnio mówi się o ekologicznym stylu życia i zmniejszeniu zanieczyszczenia środowiska. Wybitni naukowcy, przedstawiciele organizacji non profit postulują bardziej ekologiczne wykorzystanie surowców naturalnych, ukierunkowanie na odnawialne źródła energii. Należałoby zapytać qui habet commoda? Czy poza garstką ludzi rzeczywiście wierzących w to, że można uratować środowisko naturalne żarówką, która pobiera mniej prądu, ich producenci mają tak czyste intencje jak prąd płynący z farmy wiatrowej?

Meleksy dla mas

Wszyscy chcemy aby nasze środowisko było czystsze, ale na naszej proekologicznej postawie często żerują osoby, którym obojętne jest środowisko, a tylko czyhają jak od nas wyciągnąć pieniądze. Idea samochodu na prąd sięga lat 30tych XIX wieku, czyli zarania motoryzacji społeczeństwa. Do początku XX wieku samochody na prąd były równie popularne co samochody z silnikami spalinowymi. Wraz z rozwojem przemysłu motoryzacyjnego stopniowo zarzucono pomysł samochodu na prąd, ze względu na jego niepraktyczność (kłopotliwe zasilanie w energię i dystans jazdy na jednym ładowaniu) jak i jego o wiele większy koszt produkcji. Mamy wiek XXI i samochody elektryczne przeżywające od jakiegoś już czasu renesans stoją przed takimi samymi problemami jak sto lat temu. Mimo ogromnego postępu technicznego, pewnych rzeczy nie da się póki co przeskoczyć. Cena takiego samochodu nierzadko przekracza o 50% cenę samochodu spalinowego podobnej klasy! Problemy z ładowaniem i z żywotnością baterii nadal nierozwiązane. Ktoś mógłby powiedzieć: przecież nowe samochody elektryczne można ładować bezpośrednio z gniazdka. Zgoda, czas ładowania wynosi jakieś 10 godzin, porównajmy to z 5 min pobytem na stacji benzynowej. Do tego dochodzą inne liczne nierozwiązane dotąd problemy techniczne, które decydują o tym, że samochody na prąd są po prostu niepraktyczne, a stosunek ceny do możliwości wypada wyjątkowo niekorzystnie.

Czysta energia - czyste sumienie

Nawet ekologiczne samochody na prąd muszą skądś ten prąd brać. Najlepiej żeby pochodził on, z ekologicznej elektrowni. Jak grzyby po deszczu w naszym kraju wyrastają elektrownie wiatrowe, które miały być obojętne dla środowiska, a przy tym dostarczać czystą energię. Czy rzeczywiście takie są? Oprócz tego, że generują mało prądu, to mogą być uruchomione tylko w określonych warunkach pogodowych. Zanim taka turbina wiatrowa zacznie produkować prąd, to musi... pobrać znaczną ilość prądu z sieci energentycznej potrzebnej do wprawienia w ruch śmigła. Turbiny powodują uciążliwy dla mieszkających w pobliżu ludzi hałas, zabijają ptaki i powodują zakłócenia fal radiowych, nie są więc tak obojętne dla środowiska jak to się wydaje. Obecnie ich budowa i obsługa jest subwencjonowana przez państwo (nie tylko nasze) i tylko to sprawia, że jest opłacalna dla operatorów. Jest to niezwykle drogie źródło energii. Elektrownie wodne też nie są proekologiczne, oferują dużą moc, ale nie można zbudować ich wszędzie. a przy spiętrzeniu wody w zbiorniku retencyjnym dereguluje się lokalny ekosystem. Natomiast elektrownie słoneczne to prężnie rozwijająca się gałąź przemysłu energetycznego i to w niej należy pokładać największe nadzieje. Jak wszystkie źródła odnawialne, jest niestety uzależniona od miejsca, gdzie mogłaby pracować z największą wydajnością, co nie dotyczy Polski z racji naszego klimatu. Wszystkie te technologie łączy znowu wysoki koszt produkcji podzespołów i wysoki koszt eksploatacji, oraz nieporuszana dotąd kwestia utylizacji zużytych części tych cudów techniki. Przecież wszystko się kiedyś psuje, ale o tym na końcu.

Żarówka energooszczędna - ekologii kaganiec

Boom na tzw. żarówki energooszczędne trwa nadal i ma się dobrze. Zaczęło się od świetlówek w żarówkowej oprawie, czyli żarówki fluorescencyjnej, w przeciwieństwie do tradycyjnej żarówki, pobór mocy żarówki fluorescencyjnej wygląda nieco inaczej. Podczas gdy tradycyjna żarówka pobiera przez cały czas pracy taką samą ilość energii, to żarówka fluorescencyjna, podobnie jak tradycyjna świetlówka vel jarzeniówka, pobiera bardzo dużo energii na starcie i później w czasie pracy "doładowuje się" z sieci porcjami energii. Wkręcenie takiej żarówki podłączonej do fotokomórki na podjeździe i zapalającej się przy każdym przebiegnięciu kota może nas słono kosztować. Mało tego, wraz ze zużywaniem się, żarówka emituje światło o coraz gorszej jakości, co nie pozostaje bez wpływu na nasze oczy. Teraz przeżywamy kolejne wcielenie żarówki energooszczędnej - żarówkę led. O ile jest pozbawiona wad żarówki fluorescencyjnej, to jest od niej znacznie droższa za sprawą użytych komponentów.

Diabeł tkwi w szczegółach, czyli nie taka ekologiczna ta ekologia

Dochodzimy do kwestii: a dlaczego to takie drogie? Jak każda wyspecjalizowana technologia, tak ekotechnologia nie jest tania, ani czysta.  Produkcja takich urządzeń wymaga użycia wielu toksycznych pierwiastków i skomplikowanych procesów produkcyjnych, przez co jest szkodliwa dla środowiska i kosztowna. Do produkcji turbin wiatrowych używa się neodymu, wydobywanego w Mongolii Wewnętrznej, co powoduje zanieczyszczanie środowiska na wielką skalę. Eksploatacja energooszczędnej żarówki, telewizora czy pralki nastręcza kolejne problemy i powoduje degradację sieci energetycznej. Jako, że nie pobierają one energii w sposób ciągły tylko "skokami" lub "raz więcej, raz mniej", powoduje to znaczne odkształcenia napięcia w sieci przesyłowej i wiele innych energetycznych perturbacji, co wymusza stosowanie urządzeń korygujących napięcie. Urządzenia te są bardzo kosztowne w użytkowaniu, pamiętajcie o tym przy kolejnej podwyżce prądu. Gdy żywot naszego proekologicznego cuda dobiegnie końca nie możemy go tak po prostu wyrzucić na śmieci. Zwykłą żarówkę owszem, trochę wolframu. To też zanieczyszcza, ale ekożarówka z rtęcią, gazami i kto wie czym jeszcze już musi być specjalnie zutylizowana. Dochodzą kolejne koszty. Macie odpowiedź dlaczego to wszystko jest takie drogie. To samo tyczy się "czystej energii", kiedy te wszystkie turbiny wiatrowe, ogniwa słoneczne się zepsują i coś trzeba będzie z nimi zrobić. Nie są czystsze niż energia atomowa, a na pewno są o wiele wiele droższe.  Baterie z ekosamochodu też w końcu trafią na śmietnik, na pewno szybciej niż akumulator ze zwykłego samochodu.

Cała spirala ekologiczna jest grą o sumie ujemnej dla nas wszystkich. Nie dość, że jest to bardzo droga sprawa, to wcale nie jest lepsza od tego, co mieliśmy do tej pory. Jedno jest pewne, zarabiają na tym "ekolodzy" z międzynarodowych koncernów, którym zależy na promowaniu ekologicznych, drogich produktów. A my kupujemy sobie spokojny sen i samopoczucie, że coś zrobiliśmy dla naszej zanieczyszczonej planety, tak naprawdę nakręcając jeszcze bardziej to ekologiczne szaleństwo.
Zakręcajmy wodę przy myciu zębów, zamiast się kąpać bierzmy prysznic, śmieci segregujmy i wyrzucajmy do kontenerów, nie do lasu. Używajmy ekożarówek z głową. Warto pomyśleć, czy może lepiej po bułki iść pieszo, a nie jechać samochodem. To jest ekologiczne podejście. Nie dajmy sobie wmówić, że jak kupimy nowy, ekologiczny gadżet, to przyczynimy się do ochrony środowiska. Zastanówmy się czy nowy telewizor jest nam potrzebny? Ograniczając konsumpcję tez chronisz środowisko.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Pussy Riot = Pussy Idiot

Od kilku już tygodni przez różne prodemokratyczne media, powracającymi falami, jesteśmy raczeni kolejnymi doniesieniami w temacie rosyjskiej punkrockowej? grupy Pussy Riot i jej wybryku w jednej z moskiewskich cerkwi. Tak, wybryku, lub raczej aktu politycznego terroryzmu, bo nie można tego nazwać, jak ciągle słyszymy, buntem przeciw zamordystycznym i niedemokratycznym porządkom w Rosji putinowskiej. Członkinie Pussy Riot, działaczki feministyczne czy może raczej anarchistyczne, są znane z radykalnych poglądów i niepohamowanej chęci dzielenia nimi z często mimowolnym audytorium swych "koncertów". Przecież wykonywały już swoje antyestablishmentowe utwory na stacjach metra, dachu aresztu śledczego i Placu Czerwonym, ale teraz postanowiły pójść jeszcze dalej. Wtargnęły na jedno z nabożeństw w moskiewskiej cerkwi Chrystusa Zbawiciela i zszokowanym wiernym zaprezentowały swój śpiewany manifest wymierzony m. in. w prezydenta Putina i Patriarchę Cyryla. Żeby było śmieszniej, a może straszniej, tekst piosenki obfitował w wulgaryzmy, co w cerkwi nabrało dodatkowego  wybrzmienia.
No i teraz się pytam: co jest takiego w tych Zbuntowanych Cipach wyjątkowego, że na całym świecie zbierają się aktywiści, żeby protestować przeciw ich skazaniu? Doprawdy nie rozumiem czy w obronie dziewuch śpiewających o Putnie który narobił w spodnie (bardzo wyszukane teksty w tych piosenkach), albo wezwanie do rewolty na kształt "arabskiej wiosny ludów", musi wypowiadać się Human Rights Watch? Nawet artyści tacy jak Madonna włączyli się w tą batalię o nic. Dlaczego artyści a nie np murarze? Tyle samo te dziewczyny mają wspólnego z artyzmem co z murarstwem. Kompletna aberracja.
Działalność Pussy Riot miała swoją inaugurację w październiku 2011 roku, sprawa w cerkwi miała miejsce w lutym 2012 roku. W międzyczasie dziewczyny kilkukrotnie wchodziły w konflikt z prawem , ale zwykle kończyło się na grzywnach, Można powiedzieć, że w ich kartotece wreszcie się nazbierało. Nie jestem katolikiem, ale drażni mnie wykorzystywanie cerkwi do agresywnej i wulgarnej propagandy politycznej.

Ta cała sprawa przypomina mi historię sprzed kilku lat, kiedy to tuzy polskiego dziennikarstwa wchodziły jako te małpy do klatki, w proteście przeciw wydaniu wyroku na Andrzeja Marka, dziennikarza "Wieści Polickich" i w obronie wolności słowa. (Zainteresowanych odsyłam tu: dziennikarski-protest-w-klatce ) Wyrok miał być wg ogólnej opinii "polityczny", bo opisany przez  pana Marka samorządowiec pozwał go do sądu o pomówienie i wygrał (jak śmiał!?). Wyrok został prze kolejne instancje utrzymany, a dziennikarz poszedł siedzieć. Tylko nieliczni przyznali się do tego, że dali się wrobić w tą całą obronę przegranej sprawy przez sprytnego manipulatora.
Jak dla mnie podobieństwo tych dwóch wydarzeń jest aż nadto czytelne. Wszyscy się zapalają w czyjejś obronie, nie znają dokładnie kontekstu ani szczegółów, ale zapytani wiedzą kto jest winien, a kto nie.

Przypuśćmy, że w kościele na Krakowskim Przedmieściu grupa zbuntowanych dzieciaków odśpiewa wulgarną piosenkę pod adresem: Tuska, Kaczyńskiego, Palikota, Millera, Pawlaka, abp Kowalczyka, o. Rydzyka, rabina Schudricha (w zależności od preferencji polityczno religijnych najbardziej nielubianych i obojętnych skreślić). Oczywiście, że dotknięta część społeczeństwa zapała świętym oburzeniem, młodzi ludzie trafią do aresztu, sprawa odbije się szerokim echem w mediach światowych, a w Moskwie będą się organizować pod naszą ambasadą protesty w intencji ich wypuszczenia. Miło?