piątek, 14 grudnia 2012

Kto kogo powiesił?

Przez trzy dni cały świat śmiał się z żartu australijskich dziennikarzy, którzy naśladując głosy królowej Elżbiety II i księcia Karola uzyskali dokładne informacje o stanie zdrowia księżnej Kate. Potem okazało się, że pielęgniarka, która przełączała dzwoniących dziennikarzy do swojej koleżanki popełniła samobójstwo.

I teraz pytanie: czy był to jedyny powód samobójstwa Jacinthy Saldanhy? Dużo większe powody do samobójstwa po tym nieszczęsnym żarcie ma jej koleżanka, która udzieliła informacji dziennikarzom. Ale kogo to obchodzi. Kobieta popełniła samobójstwo i już wiemy przez kogo - przez tych wrednych dziennikarzy. Jacintha Saldanha zostawiła 3 listy, nie wiemy co w nich było. I pewnie się nie dowiemy. Nie szkodzi nam jednak urządzić piekło autorom niewinnego kawału. Dyrektor Szpitala im. Króla Edwarda VII, któremu sadysta patrzy z oczu, zapewniał, że Jacintha Saldanha w "tych trudnych dla niej chwilach" została otoczona troską kierownictwa szpitala i współpracowników. Efekt był taki, że z nadmiaru troski Saldanha się powiesiła.

Nie wiemy jaka była sytuacja życiowa nieżyjącej pielęgniarki, ale nie przeszkadza to mediom wydać werdykt skazujący. Szczerze szkoda mi Michaela Christiana i Mel Greig, bo zapewne mają już zrujnowane życie. Tak samo stacja radiowa w której była nadawana ich audycja jest w tym momencie przygotowana na odebranie jej koncesji na nadawanie. A wszystko przez rozpętaną przez media burzę. Te same media które tak się zaśmiewały z tego żartu, w kilka dni później zapałały do niego jak i jego autorów oburzeniem i obrzydzeniem. No niestety, czwarta władza. To nie sąd, tu nikt nie słucha racji obu stron. Tu się wydaje werdykt "na żywo", pod wpływem impulsu. A żeby potem wszystko odkręcić jest już zwyczajnie za późno. Głosy rozsądku nie mają siły przebicia, bo gawiedź jest żądna krwi, więc jej się tą krew daje.

wtorek, 23 października 2012

Pawlakonauta czyli odyseja kosmiczna 2012

Już wiemy czym się zajmuje minister gospodarki Waldemar Pawlak. Powstaje międzyresortowy zespół ds. obecności Polski w kosmosie pod auspicjami ministerstwa gospodarki właśnie. Czy pan Pawlak chce z Polski uczynić mocarstwo międzyplanetarne? Co tam! Międzygalaktyczne! A może wyczerpały się posady, a jeszcze tylu działaczy PSL-u ma dzieci chętne do pracy? Może chłopek roztropek Pawlak zobaczył w telewizorze jak Austriak skacze i do jego pustego łebka przyszła nachalna myśl: "Polak też potrafi"! Podpisuję się obiema rękami za powstaniem tego tworu administracyjnego, za wybudowaniem pod Kielcami kosmodromu i za polskim programem misji załogowej na Słońce. Pod jednym warunkiem - kosmonauta Pawlak, wystąp!

poniedziałek, 22 października 2012

Strachy na dachy, a biskup na słupie

Przez Polskę jak, nomen omen ulewa, przetoczyła się afera dachowa. Znowu nie ma winnych, nikt nie bierze odpowiedzialności za to co się wydarzyło na Stadionie Narodowym. O to właśnie chodzi! Skoro nikt nie jest odpowiedzialny za nic, to takie wpadki będą się częściej powtarzać.
To jest niestety nasza choroba narodowa i tkwi ona w przez lata kształtowanej urzędniczej świadomości. Nie tylko o urzędników tu zresztą chodzi, to nasz grzech pierworodny. Polska prowizorka i polskie "jakoś to będzie" jest naszym niezbywalnym wkładem do Unii Europejskiej i powinniśmy być z tego dumni.
Na zasadzie, że źli uczniowie ciągną dobrych w dół, jak tylko wstąpiliśmy do UE to i ona już trzęsie się ona w posadach.
Pan Tusk rzuci na pożarcie jakieś ofiary i będzie wszystko po staremu. Gawiedź będzie mieć odpowiedzialnych. Ale czy o to chodzi?

Dziś tj. 22 października media podały informację, że pijany biskup w Warszawie rozbił samochód na słupie. Wygląda na to, że coś się zmienia w episkopacie. Dawniej tego typu afery były tuszowane,  gdy już się wydostały na światło dzienne, to Kościół wszystkiemu zaprzeczał, albo odmawiał w ogóle komentarzy. Rzeczony biskup tymczasem oświadczył, że przyznaje się do winy i oddaje się do dyspozycji papieża. Oczom nie wierzę! O ile czyn biskupa zasługuje na jak najsurowsze napiętnowanie, to samo przyznanie się i gotowość poniesienia konsekwencji jest takie... chrześcijańskie. Czyżby powiał wiatr odnowy obyczajów w naszym klerze?

poniedziałek, 17 września 2012

Filmem w Mahometa

Fakt pierwszy:
11.09.2012
Prezydent Obama nie chce się spotkać z premierem Netanjahu

Fakt drugi:
12.09.2012
Zamordowano amerykańskiego ambasadora w Benghazi

Od dłuższego czasu wiadomo o złych stosunkach między prezydentem Obamą, a środowiskami żydowskimi. Teraz sytuacja jeszcze bardziej się zaogniła, po buńczucznych zapowiedziach Izraela, iż nawet bez pomocy USA zaatakują Iran. Obama jest pod presją, jest przed wyborami i jeśli wplącze się w kolejną wojnę, może go to kosztować urząd. Większość opinii publicznej w Stanach nie chce nowych kosztownych konfliktów, ale istotne są także głosy żydowskiej diaspory, która jest bardzo emocjonalnie związana z Izraelem i popiera jego konfrontacyjną politykę. Premier Netanjahu  też musi myśleć o nieodległych wyborach w Izraelu i z pewnością udaną interwencją zbrojną w Iranie kupił by sobie kolejną kadencję. Niechęć Obamy do Netanjahu posunęła się do tego, że nie wyraził zgody na spotkanie z izraelskim premierem podczas jego wizyty w USA. Oczywiście, jak to zwykle bywa, służby prasowe obydwu stron niemal równocześnie zaprzeczyły. A o czym chciał rozmawiać Netanjahu z Obamą? Odpowiedź brzmi Iran.

Teraz to moje czyste spekulacje, ale czy nie wygląda to tak, jakby Izrael chciał wciągnąć USA do wojny? Zabito amerykańskiego ambasadora w jednym z arabski krajów. Czy nie nasuwa się analogia z zamordowaniem arcyksięcia Ferdynanda Habsburga w 1914 roku? W nieco ponad miesiąc później w Europie rozgorzała wojna. Może Izrael liczył na twardą reakcję USA? A geneza? Film o Mahomecie pojawił się w internecie nie później niż w lipcu tego roku. Dopiero teraz wypłynął, ale czy to przypadek? Sam film abstrahując od idiotycznej treści jest zrealizowany wprost żenująco, z ordynarnie podłożonymi fragmentami kwestii aktorów. Podobno kosztował 5 mln dolarów. Jeśli to prawda, to jest to najgorzej wydane 5 mln dolarów w historii kina.... albo najlepiej wydane 5 mln dolarów w historii konfliktów na Bliskim Wschodzie. Wszystko zależy od optyki. Zamieszki w krajach arabskich i nagłośnienie sprawy przez arabskie media też nie są przypadkiem, komuś zależy na eskalacji antyamerykańskiej postawy prostych ludzi. Gdyby USA dążyły do wojny, to na pewno jedna albo druga strona wykorzystałaby obecną sytuację. Natomiast ani jedna, ani druga strona nie pali się do tego. Poza fasadowymi mowami i wzajemnymi oskarżeniami nic się nie dzieje. Chyba nikt poza Izraelem tej wojny nie chce.

Kolejne miesiące pokażą co zrobi Izrael. Oczywiście, że chcieliby mieć u boku tak potężnego sojusznika jak USA. Możliwy jest jednak zapowiadany przez izraelskich polityków scenariusz samodzielnego ataku na Iran. Nie należy jednak tego rozumieć jako wielkiej lądowej ofensywy w stylu "Pustynnej Burzy". W grę wchodzą raczej bombardowania strategicznych punktów (z pewnością irańskie ośrodki badawcze) i operacje sił specjalnych. Przy czym w rozumieniu Izraela nie będzie to wojna, będzie to walka o pokój.

niedziela, 26 sierpnia 2012

Ekologia, czyli nie dajmy się nabić w butelkę

Dużo ostatnio mówi się o ekologicznym stylu życia i zmniejszeniu zanieczyszczenia środowiska. Wybitni naukowcy, przedstawiciele organizacji non profit postulują bardziej ekologiczne wykorzystanie surowców naturalnych, ukierunkowanie na odnawialne źródła energii. Należałoby zapytać qui habet commoda? Czy poza garstką ludzi rzeczywiście wierzących w to, że można uratować środowisko naturalne żarówką, która pobiera mniej prądu, ich producenci mają tak czyste intencje jak prąd płynący z farmy wiatrowej?

Meleksy dla mas

Wszyscy chcemy aby nasze środowisko było czystsze, ale na naszej proekologicznej postawie często żerują osoby, którym obojętne jest środowisko, a tylko czyhają jak od nas wyciągnąć pieniądze. Idea samochodu na prąd sięga lat 30tych XIX wieku, czyli zarania motoryzacji społeczeństwa. Do początku XX wieku samochody na prąd były równie popularne co samochody z silnikami spalinowymi. Wraz z rozwojem przemysłu motoryzacyjnego stopniowo zarzucono pomysł samochodu na prąd, ze względu na jego niepraktyczność (kłopotliwe zasilanie w energię i dystans jazdy na jednym ładowaniu) jak i jego o wiele większy koszt produkcji. Mamy wiek XXI i samochody elektryczne przeżywające od jakiegoś już czasu renesans stoją przed takimi samymi problemami jak sto lat temu. Mimo ogromnego postępu technicznego, pewnych rzeczy nie da się póki co przeskoczyć. Cena takiego samochodu nierzadko przekracza o 50% cenę samochodu spalinowego podobnej klasy! Problemy z ładowaniem i z żywotnością baterii nadal nierozwiązane. Ktoś mógłby powiedzieć: przecież nowe samochody elektryczne można ładować bezpośrednio z gniazdka. Zgoda, czas ładowania wynosi jakieś 10 godzin, porównajmy to z 5 min pobytem na stacji benzynowej. Do tego dochodzą inne liczne nierozwiązane dotąd problemy techniczne, które decydują o tym, że samochody na prąd są po prostu niepraktyczne, a stosunek ceny do możliwości wypada wyjątkowo niekorzystnie.

Czysta energia - czyste sumienie

Nawet ekologiczne samochody na prąd muszą skądś ten prąd brać. Najlepiej żeby pochodził on, z ekologicznej elektrowni. Jak grzyby po deszczu w naszym kraju wyrastają elektrownie wiatrowe, które miały być obojętne dla środowiska, a przy tym dostarczać czystą energię. Czy rzeczywiście takie są? Oprócz tego, że generują mało prądu, to mogą być uruchomione tylko w określonych warunkach pogodowych. Zanim taka turbina wiatrowa zacznie produkować prąd, to musi... pobrać znaczną ilość prądu z sieci energentycznej potrzebnej do wprawienia w ruch śmigła. Turbiny powodują uciążliwy dla mieszkających w pobliżu ludzi hałas, zabijają ptaki i powodują zakłócenia fal radiowych, nie są więc tak obojętne dla środowiska jak to się wydaje. Obecnie ich budowa i obsługa jest subwencjonowana przez państwo (nie tylko nasze) i tylko to sprawia, że jest opłacalna dla operatorów. Jest to niezwykle drogie źródło energii. Elektrownie wodne też nie są proekologiczne, oferują dużą moc, ale nie można zbudować ich wszędzie. a przy spiętrzeniu wody w zbiorniku retencyjnym dereguluje się lokalny ekosystem. Natomiast elektrownie słoneczne to prężnie rozwijająca się gałąź przemysłu energetycznego i to w niej należy pokładać największe nadzieje. Jak wszystkie źródła odnawialne, jest niestety uzależniona od miejsca, gdzie mogłaby pracować z największą wydajnością, co nie dotyczy Polski z racji naszego klimatu. Wszystkie te technologie łączy znowu wysoki koszt produkcji podzespołów i wysoki koszt eksploatacji, oraz nieporuszana dotąd kwestia utylizacji zużytych części tych cudów techniki. Przecież wszystko się kiedyś psuje, ale o tym na końcu.

Żarówka energooszczędna - ekologii kaganiec

Boom na tzw. żarówki energooszczędne trwa nadal i ma się dobrze. Zaczęło się od świetlówek w żarówkowej oprawie, czyli żarówki fluorescencyjnej, w przeciwieństwie do tradycyjnej żarówki, pobór mocy żarówki fluorescencyjnej wygląda nieco inaczej. Podczas gdy tradycyjna żarówka pobiera przez cały czas pracy taką samą ilość energii, to żarówka fluorescencyjna, podobnie jak tradycyjna świetlówka vel jarzeniówka, pobiera bardzo dużo energii na starcie i później w czasie pracy "doładowuje się" z sieci porcjami energii. Wkręcenie takiej żarówki podłączonej do fotokomórki na podjeździe i zapalającej się przy każdym przebiegnięciu kota może nas słono kosztować. Mało tego, wraz ze zużywaniem się, żarówka emituje światło o coraz gorszej jakości, co nie pozostaje bez wpływu na nasze oczy. Teraz przeżywamy kolejne wcielenie żarówki energooszczędnej - żarówkę led. O ile jest pozbawiona wad żarówki fluorescencyjnej, to jest od niej znacznie droższa za sprawą użytych komponentów.

Diabeł tkwi w szczegółach, czyli nie taka ekologiczna ta ekologia

Dochodzimy do kwestii: a dlaczego to takie drogie? Jak każda wyspecjalizowana technologia, tak ekotechnologia nie jest tania, ani czysta.  Produkcja takich urządzeń wymaga użycia wielu toksycznych pierwiastków i skomplikowanych procesów produkcyjnych, przez co jest szkodliwa dla środowiska i kosztowna. Do produkcji turbin wiatrowych używa się neodymu, wydobywanego w Mongolii Wewnętrznej, co powoduje zanieczyszczanie środowiska na wielką skalę. Eksploatacja energooszczędnej żarówki, telewizora czy pralki nastręcza kolejne problemy i powoduje degradację sieci energetycznej. Jako, że nie pobierają one energii w sposób ciągły tylko "skokami" lub "raz więcej, raz mniej", powoduje to znaczne odkształcenia napięcia w sieci przesyłowej i wiele innych energetycznych perturbacji, co wymusza stosowanie urządzeń korygujących napięcie. Urządzenia te są bardzo kosztowne w użytkowaniu, pamiętajcie o tym przy kolejnej podwyżce prądu. Gdy żywot naszego proekologicznego cuda dobiegnie końca nie możemy go tak po prostu wyrzucić na śmieci. Zwykłą żarówkę owszem, trochę wolframu. To też zanieczyszcza, ale ekożarówka z rtęcią, gazami i kto wie czym jeszcze już musi być specjalnie zutylizowana. Dochodzą kolejne koszty. Macie odpowiedź dlaczego to wszystko jest takie drogie. To samo tyczy się "czystej energii", kiedy te wszystkie turbiny wiatrowe, ogniwa słoneczne się zepsują i coś trzeba będzie z nimi zrobić. Nie są czystsze niż energia atomowa, a na pewno są o wiele wiele droższe.  Baterie z ekosamochodu też w końcu trafią na śmietnik, na pewno szybciej niż akumulator ze zwykłego samochodu.

Cała spirala ekologiczna jest grą o sumie ujemnej dla nas wszystkich. Nie dość, że jest to bardzo droga sprawa, to wcale nie jest lepsza od tego, co mieliśmy do tej pory. Jedno jest pewne, zarabiają na tym "ekolodzy" z międzynarodowych koncernów, którym zależy na promowaniu ekologicznych, drogich produktów. A my kupujemy sobie spokojny sen i samopoczucie, że coś zrobiliśmy dla naszej zanieczyszczonej planety, tak naprawdę nakręcając jeszcze bardziej to ekologiczne szaleństwo.
Zakręcajmy wodę przy myciu zębów, zamiast się kąpać bierzmy prysznic, śmieci segregujmy i wyrzucajmy do kontenerów, nie do lasu. Używajmy ekożarówek z głową. Warto pomyśleć, czy może lepiej po bułki iść pieszo, a nie jechać samochodem. To jest ekologiczne podejście. Nie dajmy sobie wmówić, że jak kupimy nowy, ekologiczny gadżet, to przyczynimy się do ochrony środowiska. Zastanówmy się czy nowy telewizor jest nam potrzebny? Ograniczając konsumpcję tez chronisz środowisko.

czwartek, 23 sierpnia 2012

Pussy Riot = Pussy Idiot

Od kilku już tygodni przez różne prodemokratyczne media, powracającymi falami, jesteśmy raczeni kolejnymi doniesieniami w temacie rosyjskiej punkrockowej? grupy Pussy Riot i jej wybryku w jednej z moskiewskich cerkwi. Tak, wybryku, lub raczej aktu politycznego terroryzmu, bo nie można tego nazwać, jak ciągle słyszymy, buntem przeciw zamordystycznym i niedemokratycznym porządkom w Rosji putinowskiej. Członkinie Pussy Riot, działaczki feministyczne czy może raczej anarchistyczne, są znane z radykalnych poglądów i niepohamowanej chęci dzielenia nimi z często mimowolnym audytorium swych "koncertów". Przecież wykonywały już swoje antyestablishmentowe utwory na stacjach metra, dachu aresztu śledczego i Placu Czerwonym, ale teraz postanowiły pójść jeszcze dalej. Wtargnęły na jedno z nabożeństw w moskiewskiej cerkwi Chrystusa Zbawiciela i zszokowanym wiernym zaprezentowały swój śpiewany manifest wymierzony m. in. w prezydenta Putina i Patriarchę Cyryla. Żeby było śmieszniej, a może straszniej, tekst piosenki obfitował w wulgaryzmy, co w cerkwi nabrało dodatkowego  wybrzmienia.
No i teraz się pytam: co jest takiego w tych Zbuntowanych Cipach wyjątkowego, że na całym świecie zbierają się aktywiści, żeby protestować przeciw ich skazaniu? Doprawdy nie rozumiem czy w obronie dziewuch śpiewających o Putnie który narobił w spodnie (bardzo wyszukane teksty w tych piosenkach), albo wezwanie do rewolty na kształt "arabskiej wiosny ludów", musi wypowiadać się Human Rights Watch? Nawet artyści tacy jak Madonna włączyli się w tą batalię o nic. Dlaczego artyści a nie np murarze? Tyle samo te dziewczyny mają wspólnego z artyzmem co z murarstwem. Kompletna aberracja.
Działalność Pussy Riot miała swoją inaugurację w październiku 2011 roku, sprawa w cerkwi miała miejsce w lutym 2012 roku. W międzyczasie dziewczyny kilkukrotnie wchodziły w konflikt z prawem , ale zwykle kończyło się na grzywnach, Można powiedzieć, że w ich kartotece wreszcie się nazbierało. Nie jestem katolikiem, ale drażni mnie wykorzystywanie cerkwi do agresywnej i wulgarnej propagandy politycznej.

Ta cała sprawa przypomina mi historię sprzed kilku lat, kiedy to tuzy polskiego dziennikarstwa wchodziły jako te małpy do klatki, w proteście przeciw wydaniu wyroku na Andrzeja Marka, dziennikarza "Wieści Polickich" i w obronie wolności słowa. (Zainteresowanych odsyłam tu: dziennikarski-protest-w-klatce ) Wyrok miał być wg ogólnej opinii "polityczny", bo opisany przez  pana Marka samorządowiec pozwał go do sądu o pomówienie i wygrał (jak śmiał!?). Wyrok został prze kolejne instancje utrzymany, a dziennikarz poszedł siedzieć. Tylko nieliczni przyznali się do tego, że dali się wrobić w tą całą obronę przegranej sprawy przez sprytnego manipulatora.
Jak dla mnie podobieństwo tych dwóch wydarzeń jest aż nadto czytelne. Wszyscy się zapalają w czyjejś obronie, nie znają dokładnie kontekstu ani szczegółów, ale zapytani wiedzą kto jest winien, a kto nie.

Przypuśćmy, że w kościele na Krakowskim Przedmieściu grupa zbuntowanych dzieciaków odśpiewa wulgarną piosenkę pod adresem: Tuska, Kaczyńskiego, Palikota, Millera, Pawlaka, abp Kowalczyka, o. Rydzyka, rabina Schudricha (w zależności od preferencji polityczno religijnych najbardziej nielubianych i obojętnych skreślić). Oczywiście, że dotknięta część społeczeństwa zapała świętym oburzeniem, młodzi ludzie trafią do aresztu, sprawa odbije się szerokim echem w mediach światowych, a w Moskwie będą się organizować pod naszą ambasadą protesty w intencji ich wypuszczenia. Miło?